To już mój trzeci, miesięczny wyjazd do Seattle i Portland w USA w ciągu ostatnich dwóch lat. Wyjeżdżam tutaj, by leczyć medycznie autyzm, chorobę mojego 8-letniego synka Marcinka. Dzięki mojemu uporowi Marcinek jest pierwszym dzieckiem z Polski, który tutaj trafił.
Lot z Warszawy do Chicago trwa prawie 10 godzin. Lotnisko O’Hare w Chicago, drugie co do wielkości lotnisko na świecie, to dla mnie i dla Marcinka tylko przystanek i niezliczona ilość kontroli i odpraw. Tym razem mamy pecha. Kontrola osobista już po amerykańskiej stronie. Wszyscy do tej pory bardzo mili i uprzejmi, nagle zaczynają biegać i krzyczeć. Zabierają Marcinka na bok i karzą mi stanąć przy ścianie w rozkroku z rękami na bok. Okazuje się, że przyczyną zamieszania są jednorazowe chusteczki odświeżające z LOT-u, które miałem w kieszeni. Do Seattle zostało nam jeszcze 5 godzin oczekiwania na lotnisku i 4,5 godziny lotu. Na miejsce docieramy po 31 godzinach podróży. Do Kalisza mamy teraz 9 godzin przesunięcia czasowego.
Seattle w stanie Washington, największe miasto w północno-zachodnich Stanach Zjednoczonych, wita nas piękną pogodą. To rzadkość, gdyż deszcz pada tutaj prawie 10 miesięcy w roku. Nie bez przyczyny Washington to Evergreen State (stan wiecznie zielony). Wszystko tutaj jest wręcz otoczone piękną zielenią a każde miejsce, każdy najmniejszy trawnik i skwer jest zadbany. Zatrzymujemy się w Redmond nieopodal Seattle, małym mieście, ale bardzo znanym. To tutaj mieści się główna siedziba firmy Microsoft a w kilkudziesięciu biurowcach, pracuje ponad 30 tys. informatyków.
Po trzech dniach jedziemy na pierwszą wizytę do kliniki w Portland. Poruszamy się autostradą międzystanową nr 5, łączącą San Diego w Kalifornii z kanadyjską granicą. Jedziemy ponad 320 km na południe do równie zielonego stanu Oregon. Droga Interstate 5 jest niesamowita. Pięć pasów w każdym kierunku w niektórych miejscach rozszerza się do dziewięciu i wszystkie są pełne samochodów oraz ogromnych ciężarówek. Nadal jeździ bardzo dużo pick-up’ów, ale coraz więcej jest również aut mniejszych, diesli i hybrydowych. Te zmiany następują powoli, bo benzyna jest tu dwa razy tańsza niż w Polsce. Jest też coś tutaj powszechnego a niespotykanego w Europie. Ogromne kampery ciągnące na sztywnym holu samochody, by po zainstalowaniu się na kampingu można było swobodnie poruszać się po okolicy. Wszyscy jadą z równą prędkością, nikt nas nie wyprzedza, nie zajeżdża drogi. Dla nas Polaków to szok, ale szybko się do tego przyzwyczajamy. Prawo jest tutaj niezwykle surowe a za znaczne przekroczenie prędkości można trafić nawet do więzienia. Zresztą policja czai się na każdym kroku.
Przyjeżdżamy do kliniki w Portland, gdzie wszyscy serdecznie nas witają i pozdrawiają. Wypełniamy konieczne formularze i zgody na leczenie, gdyż nie mamy amerykańskiego ubezpieczenia. Postępy Marcinka, który nie był tutaj ponad rok, robią ogromne wrażenie na lekarzu prowadzącym i całym personelu. Oczywiście między naszymi pobytami w USA jesteśmy w stałym kontakcie z kliniką, konsultujemy się telefonicznie i raz w miesiącu zamawiamy lekarstwa. Po półtoragodzinnej konsultacji z lekarzem idziemy do ambulatorium gdzie Marcinek ma pobraną krew do badania i podawane mu są lekarstwa. Mamy zalecone badania w specjalistycznych laboratoriach, więc najbliższy tydzień będzie dla nas bardzo pracowity. Lekarz zmienia lekarstwa, które będzie brał Marcinek. Jest to 14 różnych lekarstw i suplementów podawanych codziennie rano i wieczorem. Dochodzi do tego ścisła bezglutenowa, bezmleczna i bezcukrowa dieta. Dla nas to już standard, więc nie robi to na mnie żadnego wrażenia. Pozostaje mi jeszcze wizyta w kasie i zapłata niecałych 2 tys. $ za te trzy godziny spędzone w klinice. To dużo nawet jak na warunki amerykańskie a to tylko jedna konsultacja …
Od rozpoczęcia leczenia w USA Marcinek zmienił się nie do poznania, to zupełnie inne dziecko. Jest uczniem Szkoły Podstawowej nr 23 w Kaliszu. Chodzi do normalnej klasy bez nauczyciela wspomagającego. Umie płynnie czytać, pisać, liczyć a swoimi umiejętnościami szkolnymi nie odbiega znacznie od zdrowych dzieci. Najważniejsze jednak, że z dnia na dzień staje się coraz bardziej społeczny a o to najtrudniej w leczeniu autyzmu. Należy do szkolnej drużyny zuchów, z którą na początku wakacji wyjechał samodzielnie na obóz harcerski. Tutaj również ciągnie go do dzieci, nie chce przebywać z dorosłymi. Ma już pierwszych amerykańskich kolegów, gra z nimi w piłkę oraz jeździ po osiedlu na hulajnodze. Bariera językowa nie sprawia mu najmniejszych problemów.
Z naszej wizyty w Portland cieszymy się podwójnie, ponieważ lekarz zgodził się przyjąć na leczenie kolejne dziecko z Kalisza. To już drugi chłopiec z naszego miasta, który wyjedzie tutaj na leczenie z naszego poręczenia. Sami staraliśmy się ponad rok o przyjęcie do kliniki, a jedną z przeszkód było zabezpieczenie finansowe ciągłości leczenia, którego musieliśmy udzielić. Przywieźliśmy z Polski dokumentację medyczną małego Adriana, aby lekarz mógł przygotować się do pierwszej wizyty. Trudność w medycznym leczeniu autyzmu polega na tym, że trzeba postawić bardzo precyzyjną diagnozę i stworzyć metodę dla tylko jednego, konkretnego przypadku.
Autor: Piotr Tomankiewicz
Fundacja Na Rzecz Pomocy Dzieciom Niepełnosprawnym "Nowa Nadzieja"